środa, 3 maja 2017

Masca, czyli kolejne "must see" Teneryfy :)

O tym,że zobaczymy Mascę, wiedziałam od samego początku :) Nie przypuszczałam jednak,że dzięki zawziętości Marysi( ma to po mamie ;),uda nam się tam dotrzeć pieszo! 
Masca to malutka wioska, ukryta pośród wysokich gór Teno.  Jeszcze przed 50 laty ta miejscowość była zupełnie odcięta od świata, a mieszkańcy poruszali się tam na osiołkach! Dopiero jakieś 40 lat temu połączono ją drogą z Santiago del Teide. W samej Masce nie zabawiłyśmy zbyt długo.między innymi dlatego ,że poza Kościołem ,paroma restauracyjkami i lokalnymi sklepikami nic tam nie ma! Chyba,że liczyć tłumy turystów,którzy dojechali tam autami,żeby po drodze rozkoszować się widokami. Ja zdecydowanie bardziej polecam dotrzeć tam pieszo ( lub rowerem!) ,tak jak my to zrobiłyśmy! Widoki niezapomniane na szlaku Las Portleas-Masca, a i później łatwiej z rozpędu zejść Wąwozem Masca w dół do Plaży Playa de Masca :) Miejsca niezwykłego ze względu na swoje położenie :) Jest to malutka plaża ukryta pośród kolejnego "must see" Teneryfy, czyli Klifów Los Gigantes !

Widok na Mascę :)
Zacznijmy jednak od początku :) Z naszej plantacji bananów, udałyśmy się zielonym autobusem do Buenavista del Norte, a stamtąd minibusikiem do Las Portelas. Z Buenavista dojeżdżają również bezpośrednie autobusy do Masci, my jednak chcąc dotrzeć tam pieszo, wybrałyśmy inną opcję.
Znowu moją główną nawigacją  były Mapy Cz ( najlepsze mapy offlinowe z jakich do tej pory korzystałam)- to właśnie dzięki nim wiedziałam,że musimy wysiąść przy bibliotece publicznej przed centrum Las Portelas. Mówiąc wprost, sam szlak nr PR TF-59 zaczynał się w miejscu dość zapomnianym przez ludzi ;) Biorąc jeszcze pod uwagę fakt,że byłyśmy jedynymi pasażerkami w autobusie,w którym kierowca nie mówił po angielsku :P Mapy Cz były jedynym kierunkowskazem. Na telefonie pokazałam Panu ,gdzie ma się zatrzymać.

W kierunku Las Portelas :)




 Szlak rozpoczął się dość przyzwoicie, nie było ostro pod górę a droga zachwycała kolorami, bujną roślinnością i krajobrazami :) Jedyną uciążliwością była pogoda- zimno i mokro :) Marysia wraz ze swoją nową przyjaciółką- papużką Rożyczką z Loro Parku ;) dzielnie wspinała się pod górę.
Początek szlaku

Na szlaku było pusto. Dopiero przy pierwszym rozwidleniu dróg i zarazem punkcie widokowym, spotkałyśmy turystów :) Oczywiście niemieckich emerytów ;)




Tutaj spotkałyśmy pierwszych turystów ;)


Do pierwszego punktu widokowego, z którego mogłyśmy podziwiać Mascę, dotarłyśmy po jakiejś dobrej godzinie powolnego marszu :) Z tego miejsca, już tak naprawdę niecały kilometr został nam do samej Masci.

Pierwsze widoczki na osławioną Mascę

I punkt widokowy, szczególnie upodobany przez zmotoryzowanych turystów
Najpiękniejsze widoki rozpościerały się tuż za punktem widokowym! Wystarczyło zejść nieco niżej,żeby podziwiać prawdziwe cuda! :)

Takie widoczki , tylko dla lubiących chodzić :)


A tutaj już na dole w Masce ,wśród domów miejscowych



Sama Masca, nie zrobiła na nas większego wrażenia. Tak jak pisałam wcześniej,nie było tam nic poza rzeszą turystów ;) Z pewnością dla osób nie obcujących z naturą zbyt często, kawa z widokiem na góry, może być atrakcją. Według mnie jednak,być w Masce i nie zejść w dół wąwozem do plaży( 5km  fascynującej drogi), to prawdziwy grzech! ;)
Szlak wąwozem( uwaga nie jest oznakowany!) jest opisany jako średnio trudny i rzeczywiście miejscami taki był. Samo zejście zajęło nam jakieś 3-4h, mimo,że gdzie nie trzeba było schodzić wolno,to praktycznie zbiegałyśmy! Marysia koniecznie chciała wyprzedzać innych ;) Na drodze napotykałyśmy liczne przeszkody, może dlatego dla Marysi była to ogromna frajda. Wspinanie się po kamieniach,przeskakiwanie strumyczków, przeciskanie się pomiędzy górskimi szczelinami i przemarsz wąską półką skalną ( na szczęście z łańcuchami), może dostarczyć niezapomnianych wrażeń! Ku przestrodze zalecam ubranie odpowiedniego obuwia!!! Po drodze mijałyśmy turystów w tzw. lakierkach, którzy nie mogli przejść dalej,a zawrócić też za bardzo nie było jak ;) Znajomi,których spotkałyśmy w samolocie ,opowiadali nam,że przy łańcuchu jedna z Pań się poślizgnęła i dosłownie na nim zawisła.
Wąwóz przede wszystkim zachwyca widokami!Uważam,że wraz z Teide i Górami Anaga, to jedno z najpiękniejszych miejsc na Teneryfie :)

Początek drogi nie zapowiadał ,że się na niej zmęczymy ;)




Miejscami było jednak trudno! Ale dla takich widoków warto :)




 Im niżej schodziłyśmy, tym mocniej  było słychać szum oceanu ( uwielbiam ten dźwięk). Plaża była coraz bliżej :)

Widok na Ocean Atlantycki z plaży :) Niezapomniany :)

Na plaży postanowiłyśmy,że nie wracamy do góry ( było dość późno i istniało ryzyko,że nie dojdziemy na górę przed zmierzchem) i stateczkiem ( które odpływają z plaży co 30 minut) popłyniemy do Los Gigantos. Tym samym kolejną atrakcję Teneryfy "miałyśmy zaliczoną" :P

I oto cała plaża ;)


A tu już widok na Los Gigantes z stateczku

I miasteczko w całej swojej okazałości

 Po zaledwie 30 minutach , a może i krócej, byłyśmy w Los Gigantes. Po drodze mogłyśmy podziwiać zapierające dech w piersiach olbrzymie klify,które osiągają wysokość od 300 do 600 metrów! Samo miasteczko podobne do innych ;) Jedyne czym się wyróżniało,to restauracją z papugami- do której oczywiście Maryśka mnie zaciągnęła ;) Kolejny raz zmęczone, ale szczęśliwe wsiadłyśmy w zielony autobus w kierunku Los Silos ;)

O naszych przygodach na Teneryfie przeczytasz jeszcze : tutaj i tutaj :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz