sobota, 18 marca 2017

Stopem na magiczne Teide

Gdyby ktoś się zastanawiał, skąd ostatnio w tytułach moich postów tyle "bajkowości i magii" , śpieszę donieść, że od jakiegoś czasu głównym pomysłodawcom tytułów jest MARYSIA :) To chyba wyjaśnia wszystko :P
O tym,że to właśnie w niedzielę będziemy próbowały zdobyć Teide wiedziałyśmy jeszcze na długo przed wyjazdem ;) Dlaczego? Z prostej przyczyny. Żeby wejść na sam szczyt,trzeba zadbać o pozwolenie, które należy zarezerwować z co najmniej miesięcznym wyprzedzeniem. Pozwolenie jest ważne tylko i wyłącznie w konkretnym dniu, w wyznaczonych godzinach. W sytuacji,gdy kolejka  Teleferico ( kolejka liniowa,którą w zaledwie 8 minut  z wysokości 2356 m n.p.m. dostaniemy się na górny taras widokowy 3555 m n.p.m. ) nie kursuje, pozwolenie przechodzi na kolejny dzień. Dokument ten jest bezpłatny, ważne jest tylko,aby zadbać o niego przed wyjazdem :) Rezerwacji możecie dokonać tutaj: Na szczyt Pico Del Teide.
Żeby zdążyć na jedyny w ciągu całego dnia  autobus linii 348 odjeżdżający w kierunku Teide, musiałyśmy wstać bardzo wcześnie. Z naszego Los Silos autobus do Puerta de La Cruz, skąd o 9 miałyśmy 348, odjeżdżał koło 7.30 ( jak pisałam w  poprzednim poście nie należy się zbytnio przyzwyczajać do konkretnych godzin odjazdów autobusów, szczególnie w mniejszych miejscowościach ;) Poranek był dość nerwowy, na szybko złapałam w rękę kanapkę dla Maryś i pobiegłyśmy w stronę bramy, która jak na złość nie chciała się otworzyć!!! Oznaczało to,że musiałam zostawić Maryśkę pod bramą i najszybciej jak się da( uwierzcie mi to był prawdziwy sprint :P) pobiegłam z powrotem do hotelu, poprosić o otworzenie bramy. Następnie biegiem na przystanek i zastanawianie się,czy autobus już odjechał czy też nie :P Żeby była jasność, kolejny bus miałyśmy za godzinę, co oznaczało,że nie zdążymy na 348 na Teide. Po kilku minutach z ciemności wyłonił się upragniony zielony autobus ;) Jednak tym razem nie miało być łatwo.
Po wejściu do autobusu próbowałam kupić dla nas bilety, gdyż skończyła nam się zakupiona w dzień przyjazdu karta BONUBUS ( karta pozwalająca na kilka przejazdów ,działająca na zasadzie prepaida o nominałach 15,25 lub 50 euro. Zawierająca w sobie zniżki na przejazdy). Niestety kierowca nie miał mi jak wydać reszty. Po kilku minutach debat praktycznie całego autobusu ( jeden Pan próbował się dorzucić,ale szybko zrezygnował :P, Kanaryjki z kolei udzielały mi żywo "złotych rad", niestety kompletnie nie wiedziałam o co im chodzi ;) co z nami zrobić , zostałyśmy z niego wyproszone!!!
Nawet nie pytajcie jaką miałam minę :P Chyba byłam w ciężkim szoku ;)
Nie zastanawiając się zbyt długo,podjęłam decyzję,że łapiemy stopa:) Maryś nie do końca była przekonana co do tego pomysłu,ale nie było innego wyjścia. Przyznam szczerze,że przed wyjazdem na Teneryfę, miałam z tyłu głowy, że być może będziemy musiały pomyśleć o alternatywnych środkach transportu . W pewnym stopniu nawet się na to przygotowałam, sięgając po rady Janka-  doświadczonego autostopowicza znanego z projektu ROK NA GAPĘ.
Sami zobaczcie ,co mi poradził : " Znaleźć drogę która prowadzi tam gdzie chcesz i wyciągnąć kciuka uśmiechając się...". Prawda, że wydaje się banalnie proste ? :P Tak też zrobiłam i do pracy z kciukiem zaciągnęłam również Maryś ;) Jakie było moje zdziwienie,gdy już po kilkunastu minutach stopowania zatrzymało się małe,czerwone auto z przesympatycznym kierowcą!!! :) Raquel jechała prosto do Puerta de la Cruz i postanowiła nas zabrać! :) Co to była za wspaniała podróż, dużo pozytywnej energii i śmiechu:)


Musiałam uwiecznić swój "pierwszy raz" ;)
Punktualnie o 9,wyruszyłyśmy  z Puerta de la Cruz. Autobus powoli wspinał się w górę do swojego końcowego przystanku- stacji Teleferico, pozwalając nam delektować się widokami ;) A było na co patrzeć ;) Metr po metrze mogłyśmy obserwować jak zmienia się pogoda i krajobraz. Z zielonej, mglistej i deszczowej części przejechałyśmy do czerwonej,pustynnej ,wietrznej i słonecznej góry :) 
Ponieważ jedyny powrotny autobus miałyśmy o 16, plan był taki,że kolejką jedziemy na górny taras La Rambleta i stamtąd wejdziemy na sam szczyt Szlakiem nr 10 Telesforo Bravo. Możliwe jest również wejście na sam szczyt pieszo z dołu :) Najpierw szlakiem nr 7, który zaczyna się przy szosie około 2 km za dolną stacją kolejki w kierunku El Portillo  do tarasu La Rambleta, a później wspomnianą już 10. Postanowiłam,że przyjemność wchodzenia z dołu na sam szczyt pozostawię sobie na moment, w którym Maryś będzie czerpała z tego taką samą radość jak ja { na razie muszę jej uczyć  miłości do gór ;) ale muszę przyznać,że jest bardzo dzielna i wspólne wspinanie się idzie nam coraz lepiej}.
Niestety wiatr bardzo szybko zweryfikował nasze plany. Gdy tylko dotarłyśmy na stację,okazało się,że kolejka z powodu silnego wiatru nie kursuje. Razem z innymi turystami,oczekiwałyśmy przez 2h na dobre wieści. Ostatecznie okazało się,że w tym dniu kolejka już nie ruszy na górę. Plusem z siedzenia na stacji, było to,że dogłębnie poznałyśmy legendę o Pico del Teide :)
Teide była świętą górą  Guaczanów- pierwszych znanych mieszkańców Wysp Kanaryjskich i siedzibą Bogów. Dla rdzennej ludności Teneryfy, była tym, czym Olimp ( dobrze znany nam z mitologii) dla starożytnych Greków. Wg legendy zły duch Guayota porwał Mageca (boga światła i słońca) i uwięził go pod wulkanem, pogrążając świat w ciemności. Guaczanowie błagali o pomoc najwyższego boga niebios- Achamana. Ten zlitował się nad nimi i zwyciężył Guayotę zatykając nim wylot krateru, uwalniwszy przed tym Mageca. Guaczanowie, aby nie dopuścić do uwolnienia Guayoty podczas erupcji wulkanu, palili wielkie ogniska, mające na celu odstraszenie go ;)
Bogatsze o wiedzę na temat wulkanu, wyruszyłyśmy na podbój płaskich szlaków położonych u podnóża Teide. Czy było warto? Na pewno :) Spacer w "huraganowym wietrze" i iście księżycowym krajobrazie zostawił niezapomniane wrażenia :) Zresztą zobaczcie sami ;) Autorką filmu jest Marysia :) 


Kosmiczny krajobraz :)



W oddali Teide
Zmęczone spacerem udałyśmy się na stację Teleferico na małą przekąskę :) Punkt 16 wyszłyśmy na przystanek autobusowy ( a właściwie to zostałyśmy wyproszone, gdyż stację już zamykano ;) i rozpoczęłyśmy oczekiwanie na zielonego busa ;) Spóźniał się na tyle długo,że w pewnym momencie zaczęłam mieć spore wątpliwości czy w ogóle przyjedzie ;) Na szczęście wreszcie dotarł na miejsce i zabrał nas do Puerto de la Cruz :)
Przechadzając się malowniczymi uliczkami tego portowego miasta, trafiłyśmy na wyśmienitą restaurację La Marea { Jak rozpoznać dobrą restaurację wg matki polki? Musi tam być sporo ludzi,obsługa musi być przyjaźnie nastawiona do klienta i dobrze jak ma pozytywną opinię w Trip Advisorze ;)}, gdzie poszłyśmy na późny obiad :) Muszę się przyznać,że jadłam tam najlepsze krewetki  w życiu :) A Maryśka dostała naprawdę niezłego kurczaka z grilla.
Na przystanek w kierunku Los Silos udałyśmy się ,gdy było już ciemno :) Kolejny,niesamowity dzień był za nami.
O Teneryfie przeczytasz jeszcze  : tu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz