środa, 28 września 2016

Jak nie dać się naciągnąć w Maroku? O tym jak poddałyśmy się sile perswazji pewnego Marokańczyka ;)

Z pełnymi brzuchami(  śniadania w Maroku to mistrzostwo zdrowej kuchni! Mnóstwo świeżych owoców i warzyw, a w rolach głównych występujące pod każdą postacią: kasza kuskus i ciecierzyca. Pycha! ) ruszamy w kierunku Portu w Agadirze. Jest to jeden z największych portów połowów sardynek na świecie. Tym razem te osiem km ,które dzieli nas od portu pokonujemy dosyć szybko.
Po drodze zachwycamy się wciąż jeszcze pustą plażą i pięknymi widokami.

Im bliżej portu, tym więcej mijamy po drodze sklepów i licznych restauracji. Przy samym porcie odnajdujemy popularne również w Europie sklepy odzieżowe :P Asortyment oczywiście dostosowany do potrzeb marokańskiej kultury :) { W polskiej Zarze ,póki co, hidżabu    nie zobaczymy :) }


Na dłużej zatrzymujemy się przy Marinie,robimy  kilka pamiątkowych fotek i ruszamy dalej
w kierunku Doliny Ptaków ( Vallee des Oiseaux).  
 
 To idealne miejsce na spacer z dziećmi! W tym długim i wąskim parku z licznymi wolierami dla ptaków, zagrodami dla zwierząt i placem zabaw, ku uciesze Maryśki spędzamy dobrą godzinę :) Mamy okazję zobaczyć tutaj nie tylko pawie, flamingi czy różne gatunki papug,ale także kangury, małpki, żółwie oraz lamy :) I te wszystkie atrakcje zupełnie za darmo!


 Zaoszczędzone pieniądze postanawiamy wydać w Uniprixie - popularnym w Agadirze markecie
z pamiątkami, ubraniami,lokalnym jedzeniem i alkoholem. {Must have z Maroka to na pewno tradycyjne  szare wino marokańskie !} Uniprix ,to przed wszystkim miejsce dla tych ,którzy chcą zaoszczędzić czas i pieniądze ! Nawet utargowanie połowy mniejszej ceny na suku ( tradycyjny bazar ,często z kilkoma tysiącami stoisk pełnych warzyw, owoców,odzieży, sprzętów gospodarstwa domowego,pamiątek itp.), jest wyższą ceną za ten sam produkt, niż ta,którą znajdziemy w Uniprixie :P Niestety przekonałyśmy  się o tym na własnej skórze  ;)
Po kilkunastu minutach docieramy do Uniprixu i...."całujemy klamkę", bo jak się okazuje trafiamy na porę , w której sklep ten jest zamknięty( godziny otwarcia: 08:30–13:00, 14:30–21:15 ), jak zresztą większość o tej porze sklepików w Agadirze. 


Nie oddalamy się nawet o 200 metrów,gdy podchodzi do nas dość dobrze ubrany, świetnie mówiący po angielsku Marokańczyk. Rozpoczyna od zapytania nas ,czy mieszkamy w Hotelu Iberostar i po naszym potwierdzeniu, stwierdza,że tam pracuje! Oczywiście wzbudza tym nasze zaufanie, co jest celowym zabiegiem z jego strony. Szkoda tylko,że dopiero po kilku godzinach orientuje się,że bez trudu odczytał nazwę hotelu z opasek,które miałyśmy na rękach! Nasz "nowy  przewodnik" zaprasza do sklepu  Berberów , uznawanych za rdzenną ludność  północnej Afryki, którzy tylko w soboty przyjeżdżają do Agadiru i sprzedają swoje lokalne produkty. Takiej okazji przecież nie możemy przepuścić :P Teraz już wiem,że sprytny Marokańczyk zastosował trik opisany  przez Cialdiniego jako Reguła Niedostępności. Mówiąc najprościej, to co jest dla nas niedostępne, trudno osiągalne, rzadkie od razu staje się atrakcyjne! I tym właśnie sposobem,dajemy się namówić na wizytę w sklepiku Berberów, bo przecież to jedyna taka szansa. Przewodnik nie poprzestaje na zastosowaniu jednej reguły Cialdiniego, mam wrażenie,że jest mistrzem w ich stosowaniu! Bez trudu znajduje podobieństwa między mną a sobą, on przecież też ma dzieci w wieku Marysi! Od komplementów w moją stronę ,Marysi czy mamy aż się roi ;) { w końcu Reguła Sympatii i Lubienia musi być użyta- więcej kupimy,jak go polubimy ;)}. Gdy wchodzimy do sklepiku, mam przeczucie ,że będziemy  "ugotowane". Na początek obskakuje nas dwóch mężczyzn( oczywiście również doskonale posługują się językiem angielskim) i częstuje berberyjską herbatą.Wiemy,że herbaty w Maroku nie należy odmawiać,więc posłusznie siadamy przy stoliku i pijemy. Nim dobrze zdążymy się rozejrzeć po sklepie, Marysia już dostaje prezent! Odmawiam, ale sprzedawca nachalnie mnie przekonuje ,że to dla dziecka i muszę przyjąć! Czuję,że Reguła Wzajemności będzie musiała zadziałać...Jednak kolejna z reguł-  Zaanagażowania i Konsekwencji( bo skoro już podjęłyśmy wysiłek,żeby tu przyjść i zaczęłyśmy się interesować produktami, to nie możemy wyjść z pustymi rękoma) nie pozwala nam wyjść ze sklepu. Sprzedawca pięknie opowiada o ziołach, przyprawach,kremach i innych produktach,które ma w swoim asortymencie. Ostatecznie wybieramy  "czerwone korzenie"  na cellulit, mieszankę ziół , z której można zrobić prawdziwą berberyjską herbatę i kremy na zmarszczki.  Kwota, która mamy zapłacić zapiera dech w piersiach ! Sprzedawca schodzi więc z połowy ceny, jednak  jak się okazuje kilka dni później, za sam krem przepłacamy dziesięciokrotnie!!! Cen herbat wolałam już nie sprawdzać...
"Nasz przewodnik" uznaje,że chyba za mało jeszcze wydałyśmy i proponuje,że zaprowadzi nas do miejsca, w którym atrakcyjnie możemy zakupić oryginalne   produkty skórzane! Odmawiamy,więc się żegna i prosi o kilka dirhamów za zaprowadzenie do sklepu!!! Jestem zdegustowana jego zachowaniem i całą sytuacją, jednak wiem,że odmowa może się skończyć nieprzyjemnie( w Maroku jest przyjęte,że praktycznie "każdą przysługę" trzeba wynagrodzić napiwkiem), więc daje mu kilkadziesiąt dirhamów( jak na złość nie miałam drobnych) i pospiesznie udaje się do mamy i Marysi :)
Zmęczone postanawiamy ruszyć w kierunku hotelu. Przez chwilę rozpatrujemy ewentualność złapania taksówki, ale uznajemy,że w tej chwili możemy już nie mieć wystarczającej ilości gotówki! Co ciekawe, jeśli wyraźnie nie zażądacie włączenia taksometru w taksówce( czerwone taksówki, to te poruszające się na terenie miasta) lub nie umówicie się z taksówkarzem na konkretną cenę zanim wsiądziecie do samochodu, możecie słono przepłacić! My już miałyśmy dość przepłacania na jeden dzień, więc postanowiłyśmy zwiedzić Agadir wzdłuż i wszerz na własnych nogach :)
A jak nie dać się naciągnąć  w Maroku? Chyba nie ma na to rady! Sama od lat pracuję w sprzedaży, wyszkoliłam dziesiątki świetnych sprzedawców i przeczytałam setki stron na temat wywierania wpływu na ludzi, a jednak...tak łatwo dałam się nabrać :) Wynagradzanie napiwkami,targowanie się na każdym kroku i przepłacanie należy uznać za część tej kultury i po prostu się na to przygotować albo...KUPOWAĆ W UNIPRIXIE ;)

sobota, 24 września 2016

Agadir, czyli o tym jak pierwszy raz przekroczyłam bramy Afryki :)

Afryka to było moje ( i wciąż jest) wielkie marzenie od zawsze, a właściwie od momentu , w którym rozpoczęłam oglądanie programu "Pieprz i Wanilia". Miałam około sześciu lat,kiedy po raz pierwszy ujrzałam na antenie Elżbietę Dzikowską i Tony'ego Halika. Dokumenty przez nich kręcone zrobiły wtedy na mnie tak ogromne wrażenie, że do dziś pamiętam niektóre sceny i dialogi!
Nie wiedziałam jeszcze wtedy czym jest podróżowanie( nic dziwnego zresztą, bo był rok 1990 i Polska dopiero otwierała się na inne kraje ;)) i jak wiele radości może dawać :) Wiedziałam jednak, że muszę kiedyś pojechać do Afryki. W Marysi fascynację do podróżowania zaszczepiłam dzięki czytaniu książek z serii "Nela. Mała reporterka" :) ( Nelu czekamy na kolejne części ;). Obecnie jest tak,że jeśli jadę gdzieś bez Marysi, słychać w jej głosie zawód i konkretne pytania o to,co będę zwiedzać! Wychowuję sobie najlepszą towarzyszkę podróży!
Swoją przygodę z czarnym lądem rozpoczęłam od Maroka .

Po zaledwie pięciu godzinach lotu, zimną  Warszawę ( była druga połowa lutego), zamieniłyśmy na ciepły i egzotyczny Agadir. Po wyjściu z samolotu pierwszą rzeczą ,która nas zaskoczyła był deszcz!
Kurort ten znany jest z tego, że jest tam pond 300 słonecznych dni w roku, stąd tak duże zdziwienie,że akurat trafiłyśmy na deszczową pogodę ( na szczęście tylko jeden dzień był taki!)
Kolejny szok przeżyłam w drodze z lotniska do hotelu. Zaledwie 40 minut jazdy autokarem wywołało wiele emocji, przede wszystkim ze względu na styl jazdy Marokańczyków. Ciągłe trąbienie na innych kierowców, rozpędzone motorynki wyprzedzające podróżujących  na osiołkach i ludzie przechodzący przez ulice w niewyznaczonych miejscach, to tylko mały przedsmak tego,co może tam przeżyć europejski kierowca ;) Droga ta również pokazała nam tę inną,nieturystyczną część Agadiru...Rozlatujące się, niedokończone budynki,malutkie,odrapane sklepiki i po prostu biedę.
Ponad 10 km piaszczystej plaży i fale Oceanu Atlantyckiego szybko pozwalają nam zapomnieć o widokach zaledwie sprzed kilkudziesięciu minut. Zgłodniałe wrażeń ruszamy plażą i częściowo przepiękną promenadą w stronę Góry Kasbah. Jest to jedyne miejsce w całym Agadirze, w którym po trzęsieniu ziemi w 1960 r.( całe miasto zostało zniszczone i odbudowane na nowo) ostały się resztki murów dawnej mediny.

Na wzgórzu widoczny  jest napis w języku arabskim ( pięknie podświetlony w nocy): 
Bóg- Król- Ojczyzna

Nie udaje nam się dojść nawet do portu rybackiego, gdyż szybko zaczyna się ściemniać. Dalsze zwiedzanie Agadiru zostawiamy sobie na kolejny dzień. Tymczasem udajemy się na kolację, którą rozpoczynamy od tradycyjnej marokańskiej herbaty,czyli zielonej herbaty  z listkami mięty i naprawdę dużą ilością cukru( tego sobie tutaj nie żałują ;))

Napój ten jest niezwykle orzeźwiający i pyszny! Dodatkowo należy pamiętać o tym,że picie tej herbaty ściśle wiąże się z gościnnością. Nie wypada Marokańczykowi jej odmówić , a gdy nas nią częstuje należy wypić co najmniej trzy czarki :) Po kolacji szybko zasypiamy.
Swój pierwszy poranek w Królestwie Maroka rozpoczynam od biegu promenadą. Chcę zobaczyć jak Agadir budzi się do życia.
Na promenadzie jest wielu miejscowych, biegające w hidżabach  kobiety i  spacerujący mężczyźni ;) Poranny deptak w moim odczuciu jest zupełnie innym miejscem, niż ten,który możemy zobaczyć  kilka godzin później.Nie ma jeszcze licznych w godzinach popołudniowych sprzedawców, którzy nachalnie, przekrzykując się wzajemnie, namawiają do dokonania zakupów właśnie u nich. Brakuje głośnych turystów, w zamian za to mijam milczące  kobiety w czarnych burkach.
Widok ten robi na mnie niesamowite wrażenie, powiedziałabym,że wręcz złowrogie. Całą sobą czuję,że jestem w zupełnie innej kulturze. Innej jednak nie oznacza nieprzyjaznej ,o czym przekonuje się chwilę później. Gdy na jednym z głównych placów dostrzegam tłum miejscowych i scenę z której sympatyczny instruktor prowadzi aerobik,nie zastanawiam się zbyt długo i przyłączam się do ćwiczących ;)

Szczęśliwie wybieram dobrą stronę, bo dopiero po chwili orientuje się,że panie i panowie ćwiczą osobno. Od mężczyzn oddziela nas co prawda tylko symboliczny sznurek, jednak nie mam czelności go przekraczać ;) Moja osoba wzbudza miłe zainteresowanie. Bez trudu udaje mi się poprosić jedną z pań o wykonanie pamiątkowego zdjęcia :) I to za darmo! ;) Piszę o tym, gdyż w Maroko panuje zwyczaj płacenia za wszystko. Za zrobienie sobie zdjęcia z wielbłądem,kozą na drzewie,za posprzątany pokój  a nawet za pokazanie drogi( najtaniej pytać o drogę policjantów, możecie być pewni,że nie zażądają żadnego napiwku- przetestowałyśmy to:) !Wiedza ta jednak, nie zawsze chroni przed "marokańskim naciągactwem", niestety sama się o tym przekonałam ( o czym  w kolejnym poście https://matkapolkanatripie.blogspot.com/2016/09/jak-nie-dac-sie-naciagnac-w-maroku.html ).
Nie warto jednak żałować kilku dirhamów ( waluta Maroka) dla pokojówek, które zarabiają naprawdę niewiele. W nagrodę spotkają nas takie cuda ;)

Zmęczona i pełna wrażeń docieram do hotelu. Mam już plan wycieczki na ten dzień , który podczas śniadania komunikuje mamie i Maryś :)

niedziela, 18 września 2016

2500 m2 Egiptu w...Paryżu, czyli o Luwrze i innych zabytkach,które trzeba zobaczyć :)

Kolejny dzień naszej wycieczki przeznaczamy na zwiedzanie :) Żeby zaoszczędzić i przede wszystkim uniknąć kolejek,zakupiłyśmy już wcześniej dwudniową kartę Paris Museum Pass ( do wyboru jest jeszcze opcja na 4 i 6 dni) .Na pierwszy rzut oka 39 euro za kartę to dużo , ale uwierzcie mi, w sytuacji ,gdy cała rzesza turystów w upale czeka w ogromnej  kolejce,aby wejść do Luwru,a Wy wchodzicie tam z kartą bez kolejki-ta cena wydaje się niewielka ;)
Te "małe ludziki" w oddali,to ta  kolejka :P , w której my nie stałyśmy! :)

Ponadto płacąc jednorazowo tę kwotę,macie możliwość wejścia za darmo do większości muzeów w Paryżu http://www.parismuseumpass.com/
Zaopatrzone w butelki z wodą, suche bagietki i dobre humory,wsiadamy do metra i ruszamy na stację Charles de Gaulle Etoile.
Swój pieszy trip  po ulicach Paryża rozpoczynamy od Placu Charlesa de Gaulle (zwanego też Placem Gwiazdy-od 12 promieniście rozchodzących się z tego miejsca alei, w tym słynnych Pól Elizejskich ) i wzniesionego w 1806 roku na cześć wygranej przez Napoleona bitwy pod Austerlitz- Łuku Triumfalnego. Pomnik ten robi na nas niesamowite wrażenie przede wszystkim ze względu na swoje wymiary: wysokość 51 m, szerokość 44,9 m. O jego wielkości świadczy również wyczyn,którego w 1919 r. dokonał Charles Godefroy. Ten,nikomu nieznany, pilot walczący w I wojnie światowej ,przeleciał swoim myśliwcem Nieuport 11 przez środek Łuku Triumfalnego Pierwszy przelot samolotem przez Łuk Truimfalny. Dla fanów kolarstwa pewnie nie będzie zdziwieniem,że to właśnie w tym miejscu kończy się trasa wyścigu Tour de France.
 Pstryknąwszy kilka pamiątkowych fotek, postanawiamy wejść do środka. My wchodzimy na kartę, a Maryśka ma wstęp bezpłatny ( bez karty Museum Pass wstęp to 9,50 euro, a do 18 rż 0 zł).
Największą atrakcją samego Łuku Triumfalnego jest platforma widokowa, na którą dostajemy się  pokonawszy 284 stopnie ;)Widok z tego, drugiego na świecie  pod względem wielkości Łuku ( wyższy jest tylko w Korei Północnej) jest naprawdę imponujący.Oczarowane widokami z góry,postanawiamy przyjrzeć im się bliżej z dołu i ruszamy w kierunku Placu Zgody.Najsłynniejsza ulica w Paryżu zachwyca licznymi teatrami,restauracjami i ekskluzywnymi sklepami. My jednak odbijamy ,tuż za rondem Roosvelta lekko w bok,żeby zobaczyć Palais de la découverte – centrum nauki w Paryżu mieszczące się w Grand Palais i znajdujący się naprzeciwko Petit Palais. Nim jednak dochodzimy do tych miejsc, postanawiamy zrobić sobie przerwę na łyka wody i bagietki :) Rozkładamy się na trawce, wraz z innymi turystami, na tyłach centrum nauki :)
Nabrawszy sił, w ponad 30 stopniowym upale taki spacer to naprawdę wyczyn ;), ruszamy dalej :)Obejrzawszy ze wszystkich możliwych stron centrum nauki oraz Mały i Duży Pałac, udajemy się na Most Aleksandra III( tutaj szukałyśmy wytchnienia nad Sekwaną), a stamtąd już prosto na Plac Zgody.

Wreszcie docieramy na ogromny, bo zajmujący aż 84 tysiące m2 Plac Zgody. Plac ten powstał,po 9 latach budowy, w 1783 r. i początkowo nosił nazwę Placu Ludwika XV. To właśnie pomnik tego władcy zajmował wówczas centralne miejsce. Jednakże 6 lat później wybuchła Rewolucja Francuska i miejsce pomnika Ludwika XV zajęła gilotyna. Plac został  nazywany  Placem Rewolucji i codziennie na oczach mieszkańców Paryża dokonywane były egzekucje. W 1793 r. to właśnie w tym miejscu zostaje ścięty król Ludwik XVI i jego małżonka Maria Antonina.
Dzisiaj centralne miejsce placu zajmuje obelisk z Luksoru, który został w 1831 r. ofiarowany Francji przez kedywa(wicekróla) Egiptu Muhammada Alego,jako wyraz wdzięczności za odszyfrowanie hieroglifów.Pełne słońce nie pozwala nam zbyt długo zachwycać się tym miejscem, więc ruszamy dalej w poszukiwaniu cienia.

Spragnione cienia ,docieramy do naszego kolejnego przystanku na trasie do Luwru- Ogrodu Tuilleries. Ten najstarszy i największy park publiczny w Paryżu został stworzony w 1564 r. ,jako część Pałacu Tuilleries, przez Katarzynę Medycejską. Miejsce to zachwyca  licznymi posągami, rzeźbami ,fontannami oraz stawikami ulokowanymi na tle idealnie przystrzyżonych drzewek i ozdobnych roślin. Na przechadzki urokliwymi alejkami  jest zdecydowanie za ciepło, więc  przysiadamy na jednej z ławeczek  i delektujemy się chwilą( dla miłośników architektury krajobrazu to doskonałe miejsce ,aby bliżej przyjrzeć się ogrodowi urządzonemu  w klasycznym typie francuskim;) .Po krótkim namyśle, postanawiamy udać się do muzeum Oranżerii( Musee de l'Orangerie), główne po to, aby schłodzić się w klimatyzowanym pomieszczeniu :P ( karta Museum Paris Pass zdecydowanie pomaga w podejmowaniu takich "nagłych decyzji")
Mimo, że trudno którąś z nas ,nazwać "znawczynią sztuki",   wszystkie trzy zachwycamy się gigantycznymi płótnami z wizerunkiem lilii wodnych ( cykl Nenufary) autorstwa Clauda Moneta.


Również niektóre z dzieł Paula Cézanne'a czy Auguste'a Renoira robią nas wrażenie. Oranżeria jest doskonałym miejscem dla fanów francuskiego  impresjonizmu ( znajdziemy tutaj około 140 dzieł w tym stylu). W tym kameralnym muzeum można również podziwiać niektóre z płótn Matisse'a czy Picassa. Wychodzę stamtąd z przekonaniem, że jest to znakomite miejsce dla osób chcących kontemplować sztukę ( w innych miejscach w Paryżu, jest to dość trudne ;) w ciszy, z dala od zgiełku turystów. Dla miłośników sztuki to obowiązkowy punkt  do zobaczenia!
Główną aleją Ogrodów de Tuilleries dochodzimy do ich bramy wjazdowej i kolejnego Łuku Triumfalnego przy Place du Carrousel. Z tego miejsca możemy już podziwiać w całej okazałości Luwr.
 Naszą uwagę przykuwa monumentalna, przezroczysta piramida stojąca na dziedzińcu Luwru.Z ciekawostek warto wspomnieć o tym,że duchowy i merytoryczny nadzór nad pracami związanymi z budową piramidy, pełniła ówczesna kochanka prezydenta Francji Daniela Mitteranda- Anne Pingeot. Jednak piramida to tylko wejście do tego ogromnego pałacu-muzeum , w którym na 65 000 m2, zgromadzonych jest 380 000 eksponatów, z czego gościom udostępnionych jest 35 000. Nic więc dziwnego,że mówi się, że i tydzień nie wystarczyłby na zwiedzenie tego muzeum. My mamy tylko kilka godzin, więc wybieramy najważniejsze eksponaty. Dzięki karcie Paris Museum Pass omija nas kolejka i po krótkim oczekiwaniu jesteśmy już w środku piramidy. Tam otrzymujemy mapkę obiektu i rozpoczynamy zwiedzanie:)Mapki dostępne są również na stronie Luwru.
 Na start najstarsze skrzydło pałacu- Sully  i kolekcja rzeźby antycznej.Chwilę dłużej zatrzymujemy się przy najważniejszych eksponatach tej wystawy, czyli Artemidzie, Hermafrodycie  i słynnej greckiej  Wenus z Milo :) Czasu mało, a wystaw dużo, więc kontemplowanie sztuki postanawiamy sobie zostawić na następny raz;) Kolejny ważny  punkt na naszej trasie to galeria malarstwa, gdzie wystawione są europejskie dzieła z okresu od XV do połowy XIX wieku, na czele z Moną Lisą Leonardo da Vinci. Z trudem,ale jednak udaje nam się dostać bliżej i obejrzeć obraz ;) Liczne zabezpieczenia obrazu i tłumy turystów robiących sobie "selfi" z Moną Lisą w tle, nie pozwalają nam na zachwyt nad dziełem  i chwilę później jesteśmy już w kolejnej sali.Mijamy kilka wystaw min. Sztukę starożytnych Greków, Rzymian i Etrusków, czy Starożytny Iran.
Na dłużej zatrzymujemy się w Skrzydle Denon, gdyż tam możemy podziwiać sztukę starożytnego Egiptu. W Luwrze znajduje się,aż 19 sal poświęconych życiu codziennemu w Egipcie! Na 2500 m2 znajduje się 55000 eksponatów z kolekcji sztuki egipskiej. To największa po Kairze kolekcja tej sztuki  na świecie. Dział egipski zorganizował  Champollion, egiptolog, który rozszyfrował hieroglify na podstawie sławnego kamienia z Rosetty.Uczony ten nie tylko poczynił odpowiednie zakupy z prywatnych kolekcji, ale również przywiózł z Egiptu, ukryty w bagażu posążek bogini Karomamy z brązu , który do dziś można podziwiać w Luwrze ;) Kolekcje zbiorów sztuki egipskiej strzeże Wielki Sfinks z ok.  2000 p.n.e. Poza słynnym Siedzącym Skrybą, znajdziemy tam liczne dzieła malarstwa na papirusie, mumie, malowane stele nagrobne, narzędzia, odzież, biżuterię, gry, instrumenty muzyczne oraz militaria. Zwiedziwszy "od a do z" kolekcje egipskie, wykończone postanawiamy wyjść z muzeum,gdyż nieubłaganie zbliża się godzina 18.00 i jego  czas zamknięcia. Nie idzie nam jednak tak łatwo,jakbyśmy sobie tego życzyły. Z początku docieramy do zamkniętego już wyjścia i dosłownie zrozpaczone( zmęczenie całodniowym chodzeniem daje już o sobie znać) rozpoczynamy gorączkowe poszukiwanie wyjścia. W końcu się udaje! Szczęśliwe i pełne wrażeń opuszczamy Luwr! Na ten dzień zwiedzania mamy już dość ;)

poniedziałek, 5 września 2016

Jeden dzień w Disneylandzie, czyli o tym jak spełniłam marzenie z podstawówki ;)

Planując wyprawę do Paryża nie mogłam pominąć Disneylandu i to nie ze względu na pięcioletnią wówczas Marysię, która o istnieniu tego parku rozrywki nawet nie słyszała, ale ze względu na siebie! :) Miałam osiem lat, gdy powstał Disneyland w Paryżu i o niczym innym wtedy nie myślałam,jak tylko o tym,żeby tam pojechać :) Oczywiście z czasem to marzenie się zatarło...ale czemu nie spełniać  marzeń z dzieciństwa,nawet jeśli o nich zapomnimy, jeśli jest okazja? Okazja się nadarzyła, więc drugiego dnia po przylocie do Paryża szybką podmiejską kolejką RER A http://parisbytrain.com/paris-rer/ wyruszyłyśmy do Disneylandu :) Po około pięćdziesięciu minutach drogi byłyśmy na miejscu. Nie zdążyłyśmy jeszcze "dobrze wejść" na teren parku, a już byłyśmy zauroczone ;)


Z uwagi na to,że  planowałyśmy poświęcić tylko jeden dzień na zabawę w Disneylandzie, takie też bilety wykupiłyśmy! Jednodniowe i na jeden Park( Dostępne są również bilety jednodniowe na dwa parki. Według mnie ,nie jest to dobre rozwiązanie! Nie ma możliwości zwiedzenia dwóch Parków w ciągu jednego dnia! Nie tylko ze względu na liczne atrakcje w Disneyland Park( drugi park to Walt Disney Studios Park), ale również z powodu kolejek do tych atrakcji ;) Więcej o biletach i ich cenach tutaj :) .
Zwiedzanie rozpoczynamy od Zamku Śpiącej Królewny. W ciągu kilku minut przenosimy się do świata bajek z naszego dzieciństwa :)




Po przejściu zamku i wyciągnięciu przez Maryś miecza z kamienia, ruszamy po watę cukrową ( uwaga: ceny dla  przeciętnie zarabiającego Polaka zabójcze, ale czego się nie robi dla dzieci ;) i mapkę Parku.

Z naprawdę nieźle opisaną mapką ruszamy na poszukiwanie przygód.

Rozpoczynamy od karuzeli z latającymi filiżankami z bajki "Alicja w Krainie Czarów". Po kilku minutach obrotów z różnymi prędkościami ,postanawiamy odsapnąć w Labiryncie z tejże bajki. Miejsce pełne atrakcji i niespodzianek skrywających się praktycznie za każdym krzakiem ;) I uwaga: naprawdę można się tam zgubić :)
"
Żądne dalszych wrażeń wsiadamy w łódeczkę , po to by udać się w rejs po "Krainie Bajek" :) Największą atrakcją tej podróży  jest możliwość podziwiania  postaci z bajek Disneya i ich miejsc zamieszkania.Nic dziwnego,że właśnie to najbardziej przypadło do gustu pięcioletniej Marysi- byłyśmy tam dwa razy ;)
Naszą uwagę przyciąga niezwykły budynek z napisem "Lot Piotrusia Pana", już wiemy,że jest to miejsce ,gdzie można zaznać przejażdżki  w galelleonie przez Krainę Nibylandii. Kolejka do wejścia jest tak duża, że zrezygnowane idziemy dalej, wprost do Roller Coaster' a dla najmłodszych :) Bajkowy pociąg dostarcza niesamowitych emocji, po których musimy iść coś zjeść ;) Na terenie parku restauracji nie brakuje. Jedynym problem,są wysokie ceny ,ale o tym pisałam już wcześniej ;)Z napełnionymi brzuchami udajemy się w kierunku przystani, z której odpływamy ogromnym parowcem w relaksującą podróż ;) Stamtąd razem z siostrą wypatrujemy najfantastyczniejszą atrakcję Disneylandu dla dorosłych-wielką górską kolejkę, czyli Roller Coaster po Krainie Dzikiego Zachodu :)
I już wiemy,że musimy tam iść!!! Marysia protestuje,ale my nie odpuszczamy ( uwaga: kolejka dostępna dla dzieci od 10 lat; tego dnia Marysia miała 10 lat :P) Trzydzieści minut stania w kolejce i mamy to! Doświadczenie jazdy na najfajniejszym Roller Coasterze na jakim byłam( a udało mi się już doświadczyć Roller Coaster'a w Pradze i na Praterze w Wiedniu). Zobaczcie sami : BIG THUNDER MOUNTAIN :)
Po wyjściu ,Marysia ogłuszona krzykami innych pasażerów kolejki, zdołała tylko z siebie wydusić :" Mamo,nigdy na to już nie pójdę!"Jestem pewna,że jeszcze zmieni zdanie! Pełne wrażeń, ruszyłyśmy do Domu Strachów. Szczerze powiedziawszy mając w pamięci "polskie domy strachów" podeszłam do tej atrakcji dość sceptycznie.Szybko jednak okazało się,że to nie będzie zwykły "Dom Strachu". Zaczęło się niesamowicie, od nagłego zgaśnięcia świateł i zjazdu z całą podłogą w dół! Fantastyczne  uczucie,tym bardziej ,że nikt się tego nie spodziewał :) W podziemiach wsiadłyśmy w wagoniki i ruszyłyśmy w podróż po nawiedzonym domu :) Niesamowicie wykonane dekoracje, mnóstwo efektów specjalnych ,ale bez nie lubianego przeze mnie kiczu, muza wprowadząjąca w klimat horroru z dawnych czasów. Jednym zdaniem :atrakcja godna polecenia!
Kolejnym miejscem, w którym szukałyśmy wytchnienia była psychodeliczna podróż łódką po "Małym świecie" ;) Wyobraźcie sobie wodę, dyskotekowe światła i tańczące i śpiewające na każdej wysepce lalki z całego świata ;) Tego się nie da opisać,to trzeba przeżyć :P small world
Na sam już koniec, niestety czas w tym miejscu płynie nieubłaganie, udałyśmy się na przejażdżkę po świecie piratów z Wyspy Karaibów :) 
Dzień zaliczam do bardzo,bardzo udanych:) Szkoda,że ta doba się nie rozciągnęła, bo jeden dzień na Disneyland to zdecydowanie za mało :)Następnym razem odwiedzimy jeszcze drugi park! W końcu marzenia są po to ,żeby je spełniać! :)

czwartek, 1 września 2016

Gdzie na pewno nie kupisz pieczonych kasztanów,czyli spacer uliczkami Montmartre do Placu Pigalle :)

 Po kolacji na wzgórzu wyruszyłyśmy na dalsze, wieczorne już zwiedzanie Montmartre. Wąskimi uliczkami usytuowanymi tuż za Bazyliką doszłyśmy do placu du Tertre :) Niezbędnym elementem wyposażenia matki polki na tripie  okazała się mapa miasta, umożliwiająca  nam dotarcie pieszo do większości miejsc, które planowałyśmy odwiedzić :) Przyznaję się, że pierwszego dnia po przylocie nie byłam jeszcze tak biegła w czytaniu mapy, jakbym sobie tego życzyła :P ale z każdym dniem było coraz lepiej :) Do codziennego użytku wystarczająca okazała się mapa dołączona do Paris Museum Pass  ( o zaletach płynących z posiadania tej karty, będzie w kolejnych postach ) Paris Museum Pass .
Do placu du Tertre dotarłyśmy bez przygód ,a zajęło nam to zaledwie około 5 minut :)Miejsce to przede wszystkim urzekło mnie licznymi kawiarenkami i  artystycznym klimatem :) Na placu czuć ducha Picasso i Utrillo, nie tylko dzięki zaszłościom historycznym ,ale również dzięki temu ,że jest to miejsce gdzie mniej znani artyści malują na żywo  turystów :) Przemierzając uliczki Montmartre warto zatrzymać się przy starej pralni Bateau-Lavoir na 13 rue Ravignan ,gdzie na początku dwudziestego wieku swoją pracownię malarską miał właśnie między innymi Picasso. 
To tutaj słynny hiszpański artysta namalował Panny z Avignon :)
Z serca Montmartre ( tak nazywany jest często plac du Tertre) ruszyłyśmy wąskimi uliczkami w dół, w kierunku cmentarza Północnego. Nekropolię tę chciałyśmy zwiedzić ze względu na liczne groby Polaków( jest ich tutaj aż 57, a do 1927 r. spoczywało tu również ciało Juliusza Słowackiego) i grób Dalidy, popularnej artystki ,znanej między innymi z przeboju Paroles,Paroles :) Niestety nie udało się :( Cmentarz był już zamknięty. W okresie wiosenno-jesiennym ( od 16 marca do 5 listopada) jest czynny  do godziny 18 : Cmentarz Montmartre . Niepocieszone udałyśmy się w dalszą drogę, żądne wrażeń na Placu Pigalle ;)
Nie obyło się jednak bez przystanku w fast foodzie :P Zmęczone już trochę chodzeniem i trudami podróży ,postanowiłyśmy "naładować baterie" frytkami ;)Dla tych,którzy się oburzą,że będąc
w Paryżu jadałyśmy frytki, zaznaczam,że były to typowe "francuskie frytki"- czyli niebo w gębie ;) Przepis na idealne frytki :)
Napełniwszy swoje brzuchy ruszyłyśmy dalej,aby po jakichś piętnastu minutach  spacerku dojść  do osławionego Moulin Rouge. Nazwa tego znanego na całym świecie kabaretu , wywodzi się 
\z budynku, w którym kiedyś się on mieścił( Moulin Rouge z fr. czerwony wiatrak). Tłumy ,głównie japońskich, turystów przed wejściem jednoznacznie wskazywały na to,że jest to miejsce w którym dzieje się coś wartego obejrzenia ;)
Z pewnością, gdyby nie obecność 5 letniej wówczas Marysi i cena spektaklu- od 100 euro, wybrałabym się na to widowisko tańczących topless pań :),chociażby po to,aby się przekonać jak wygląda Kankan w oryginale. Tym razem ,poprzestałyśmy na podziwianiu czerwonej imitacji młyna na dachu.

Kolejne minuty drogi główną aleją doprowadziły nas do Placu Pigalle , niestety nie uraczyłyśmy "najlepszych kasztanów", ale za to....No właśnie ...Ilość lokali peep-show oraz sex shopów w tak dużym zagęszczeniu ,na tak małej powierzchni metrów kwadratowych naprawdę robi wrażenie! :) Myślę jednak,że klimat tego miejsca można poczuć tylko wieczorową lub nocną porą :)
A kasztanów nie było, bo najprawdopodobniej nigdy ich tam nie było i nie będzie ;)  Słynne zdanie ze "Stawki większej niż życie": "W Paryżu najlepsze kasztany są na placu Pigalle",to wymysł twórcy serialu, na próżno więc szukać w tym miejscu pieczonych kasztanów;)
Pełne wrażeń ,ruszyłyśmy w stronę stacji metra Anvers, a stamtąd prosto do naszego hostelu :)
Nazajutrz czekała nas wyprawa do Disneylandu :)