niedziela, 16 października 2016

Jeden dzień w Czerwonym Mieście- Marakesz

Marakesz to miasto budzące skrajne emocje. U jednych wywołuje zachwyt, dla innych jest zbyt ciasne,hałaśliwe i śmierdzące( w sensie dosłownym :P). Pewne jest jednak to,że będąc w Maroku trzeba to miasto odwiedzić!
Z Agadiru do Marakeszu mamy 252 km, które pokonujemy autostradą A7. Muszę przyznać ,że jak dotychczas jest to jedna z najpiękniejszych autostrad po jakich się poruszałam :) Swoją wyjątkowość  zawdzięcza temu, że od Agadiru ,aż po Marakesz ciągnie się wzdłuż Atlasu Wysokiego. W tym paśmie górskim, na południe od Marakeszu znajduje się najwyższy szczyt Afryki Północnej Dżabal Tubkal ( 4167 m n.p.m ).
Nasz pierwszy przystanek w drodze do Czerwonego Miasta to Sus, położony pomiędzy Sawirą
a Agadirem. Jest to jedno z nielicznych miejsc na świecie, gdzie występuje około 21 milionów drzewek arganowych, z których wytwarza się płynne złoto Maroka,czyli dobrze znany nam olejek arganowy. Sus to również jedno z niewielu miejsc, gdzie możemy spotkać kozy na drzewach.



Najprawdopodobniej te, które my widziałyśmy były tresowane ;) Jednakże w miejscach , gdzie spotkamy tradycyjnych Berberów, widok kóz na drzewach nie jest niczym nadzwyczajnym. Kozy marokańskie odżywiają się liśćmi i owocami drzewka arganowego.Pień tej rośliny jest często sękaty
i skręcony, co znacznie ułatwia tym zwierzętom wspinanie się na szczyt :) Same pestki, z których wytwarza się olej arganowy są trudne do otworzenia, więc w miejscach, gdzie jest on wyrabiany tradycyjnie, robi się go właśnie z pestek nadtrawionych i wydalonych przez  kozy:) Zainteresowanych tradycyjną metodą wytwarzania tego olejku, zachęcam do zajrzenia tutaj: Olej arganowy.
Dla nas widok kóz na drzewie jest dość niecodzienny,więc cykamy sobie kilka pamiątkowych fotek :)Ja na pamiątkę zostaje również "naznaczona" przez jedną z kóz :P Biorę to jednak za dobrą monetę i powtarzam sobie,że tak jak w przypadku "naznaczenia" przez ptaszka, z pewnością przyniesie mi to szczęście ;)

Po około 3h drogi docieramy do Czerwonego Miasta, które swoją nazwę zawdzięcza czerwonym murom miejskim oraz zabudowie, której głównym materiałem budulcowym jest czerwona glina. Legenda głosi,że w czasie, gdy w sercu miasta wznoszono meczet Kutubijja, kraj opanowany był straszną wojną. Krew poległych w walkach wsiąkła w mury, domy i drogi miasta...stąd jego rdzawo-czerwony kolor.


Meczet Kutubijja


Swoją przygodę z Marakeszem rozpoczynamy od spaceru po Ogrodach Majorelle. Znane są one przede wszystkim z tego,że miejsce to ukochał ( tak bardzo,że są tam rozrzucone jego prochy) jeden z najbardziej znanych projektantów w świecie mody- Yves Saint Laurent.
Rzeczywiście ogród ten ma coś w sobie magicznego :) Może dlatego,że przechadzamy się urokliwymi alejkami wśród rzadkich gatunków roślin ( szczególnie dużo jest tutaj kaktusów), a może dlatego, że  zachwyca niezwykłymi kolorami. Dominującą barwą jest tutaj niebieski, często łączony
z cytrynową żółcią. Robi to naprawdę niesamowite wrażenie:)







Ten kaktus za nami nosi nazwę "PUFA TEŚCIOWEJ" Ciekawe czemu ? :P




Następnym punktem na naszej mapie Marakeszu jest Pałac Bahia, co oznacza "Świetność". Pałac pod koniec XIX wieku zaprojektował niewolnik mulaja (sułatana) Hasana. Posiadłość ta należała do Wielkiego Wezyra Si Mussy. Do poczekalni, będącego przepięknym czworobocznym atrium, prowadzi droga otoczona drzewkami pomarańczowymi. To tylko nieznaczna część z 8 ha ogrodów otaczających Bahię.





Z atrium przechodzimy do do sali audiencyjnej, która zachwyca wspaniałym cedrowym sufitem, sztukaterią i ceramiką. Co ciekawe wewnątrz tej komnaty znajduje się dobudowany już przez francuzów kominek.


Następnie zostajemy oprowadzone po komnatach i sypialniach żon wezyra i jego konkubin. Same wnętrza są do siebie dość podobne, różnią się tylko wielkością. Przewodnik wytłumaczył nam,że im większe i piękniejsze pomieszczenie, tym właścicielka komnaty była dla wezyra ważniejsza. Szczerze powiedziawszy wnętrze pałacu nie zrobiło na mnie tak dużego wrażenia, jak historie, które miały w nim miejsce....ale o tym,może innym razem ;)
Wąskimi uliczkami kierujemy się w stronę suku. Idę z duszą na ramieniu, bo wciąż mijają nas pędzące skutery lub motorowery ;) Kurczowo trzymam Marysię za ramiona, bo już się nauczyłam,że do marokańskich kierowców należy mieć szczególnie ograniczone zaufanie ;)



Po kilkunastu minutach spaceru trafiamy na Plac Dżeema el Fna, na którym znajduje się największy w Maroku suk :)  Ilość stoisk z kolorowymi pantoflami, skórami, strojami,przyprawami, naczyniami, kamyczkami, wszelkiego rodzaju świecidełkami, medykamentami a nawet magicznymi proszkami przyprawia o zawrót głowy :) To miejsce jest nie tylko ogromnym targowiskiem, ale również miejscem ,w którym Marokańczycy spotykają się poplotkować a wieczorami posłuchać opowiadaczy baśni. Dla turystów również przewidziano wiele atrakcji : występy tancerzy w tradycyjnych strojach( szkoda tylko,że w adidasach: P), zaklinaczy węży i treserów małp. Na każdym kroku jesteśmy zaczepiani to przez mężczyzn, to przez kobiety, które usilnie próbują zrobić nam tatuaż na dłoni
z hnu :) Nauczone w języku arabskim "la szukram"- nie dziękuję, powtarzamy jak zdartą płytę ;) Wyrażenia " Lacha huja", oznaczającego "Zgoda bracie" nie udaje nam się użyć podczas tej wizyty na suku :) 



Szkoda mi małpek na smyczy, ale Marysia nalega i robi sobie z nimi zdjęcie ;) Najpierw oczywiście trzeba utargować odpowiednią cenę :P
Na mnie największe wrażenie robi sok z marokańskich pomarańczy! Czegoś tak dobrego jeszcze nie piłam! Każdy ,kto będzie na suku w Marakeszu musi spróbować soku i lokalnych przysmaków :) Naprawdę jest tam w czym wybierać :)


Plac Dżeema el Fna szybko mnie męczy...Nie przepadam za tłumami i gwarem, więc szybko uciekamy z tego miejsca. Z pewnością warto tu przyjechać, bo wbrew pozorom, jest to przede wszystkim miejsce codziennych spotkań Marokańczyków i to właśnie tutaj można zaobserwować 
i poznać ich kulturę bliżej . Klimat tego suku najlepiej oddaje poniższy filmik nakręcony przez moją mamę :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz