sobota, 5 listopada 2016

Spacerkiem po Wiecznym Mieście - dzień pierwszy :)

Na zwiedzanie Rzymu mamy tylko trzy dni, więc plan naszego spaceru jest dość napięty :) Trasy opracowuje na podstawie naszych preferencji z cyklu " To muszę koniecznie zobaczyć,bo... " ;)
i fantastycznego bloga o Rzymie Zagubieni w Rzymie :)
Spacer rozpoczynamy od symbolu Rzymu, czyli Koloseum. Na start zaskakuje mnie fakt, że Koloseum znajduje się dosłownie kilkadziesiąt metrów od  stacji metra :) Wychodzimy z budynku
i nagle wielkie wow! :)



Nim jednak dostaniemy się do środka tego antycznego amfiteatru, musimy odstać swoje w kolejce :)
Co prawda jest osobna kolejka dla posiadaczy karty Roma Pass, ale niewiele skraca to czas oczekiwania na wejście.

W kolejce ;) 



Nic dziwnego ,że Koloseum zostało uznane za jeden z nowych cudów świata :) Po wejściu do środka zostajemy dosłownie przytłoczone ogromem i majestatem tego miejsca. Koloseum, którego budowa rozpoczęła się w ok. 70 r.  lub 72 r. z inicjatywy cesarza Wespazjana, założyciela dynastii Flawiuszów, zajmuje powierzchnię 2 ha !!! Ta budowla w kształcie elipsy ma długość 188 m ,szerokość 156 m, obwód 524 m i  wysokość 48,5 m. Mimo,że spędzamy tam prawie 2h nie udaje nam się zobaczyć wszystkiego. Największe wrażenie robią na nas szczątki drewnianej areny Koloseum i zachowane podnośniki dla ludzi i zwierząt.Trudno uwierzyć, że z lochów ,gdzie przetrzymywani byli więźniowie i zwierzęta,byli oni "dostarczani" na arenę właśnie przy pomocy tych podnośników. Sama arena pokryta była wodoodpornym materiałem na który nasypywano piach, w który wsiąkała krew pokonanych.

Po lewej stronie widoczny podnośnik


Plan Koloseum

Amfiteatr ten w czasach swojej świetności mógł pomieścić 60 tysięcy Rzymian głodnych krwawych widowisk, takich jak walki gladiatorów, wyścigi rydwanów, walki zwierząt i publiczne egzekucje.
Warto jednak zaznaczyć ,że niektóre grupy społeczne miały całkowity zakaz wchodzenia do koloseum: grabarze, aktorzy i byli gladiatorzy. Na trybunach również obowiązywał podział ze względu na płeć i status społeczny.
Spragnione cienia udajemy się w stronę Palatynu ( bilet do Koloseum obejmuje również Palatyn), nim jednak tam wejdziemy, dziewczyny rozkładają się w cieniu drzewa, a ja udaje się na poszukiwanie wody :)Wbrew pozorom nie było to takie proste, w ścisłym otoczeniu Koloseum nie było żadnego sklepu, więc musiałam się udać w jedną z bocznych uliczek ( od główniejszej ulicy Via Cavour),aby zrobić dość spore zapasy wody :)
Odpowiednio nawodnione ( jak wspominałam w poprzednim poście, czerwiec to najmniej odpowiedni moment na zwiedzanie Rzymu ;)) kierujemy się w stronę Palatynu. Na tym  legendarnym wzgórzu znaleziono najstarsze ślady osadnictwa w Rzymie. Z nim również związana jest historia założycieli Wiecznego Miasta- Remusa i Romulusa. Któż nie pamięta z nas tej historii o wilczycy, która wykarmiła własnym mlekiem porzuconych bliźniaków ? Podobno u stóp Palatynu znajduje się grota, w której mieszkali.
Na Palatyn wchodzimy od strony ulicy Via Di San Gregorio, ponieważ jest najbliżej zlokalizowana Coloseum :) Po przekroczeniu bramy ( znowu stoimy w mniejszej kolejce dzięki karcie Roma Pass :)) kierujmy się w stronę cienia i  planu wzgórza :) Palatyn jest ogromny i praktycznie na całym jego obszarze zlokalizowane są przeróżne zabytki. Spacer po tym niesamowitym parku, jest niczym powrót do przeszłości.




Zaopatrzone w mapkę na telefonie udajemy się już żwawym ( o ile można się tak poruszać w 40C upale :P) krokiem w stronę interesujących nas zabytków. W drodze na stadion palatyński cesarza Domicjana robimy sobie ostatnią fotkę z widokiem na Koloseum, a następnie odpoczywamy już przy samym stadionie.

Ostatnia fotka z Koloseum w tle ;)

A oto i Stadion Cesarza Domicjana
Przy stadionie Maryś sygnalizuje wielką potrzebę siusiu :P {Zostało to nawet uwiecznione na zdjęciach ;)} Nie zastanawiając się zbyt długo, kierujemy swe kroki w kierunku Muzeum Palatyńskiego ( tam jest wc:)). Nim jednak tam dojdziemy,mijamy jeszcze ruiny prywatnej części rezydencji Domicjana,czyli tzw. Domus Augustana. Podzielony on jest na część północną i leżącą poniżej część południową . Na nas większe wrażenie robi część południowa, która składała się
z dziedzińca z dwukondygnacyjnym portykiem na środku którego stała fontanna :)
 
Południowa część Domus Augustana
Pierwszym miejscem,które odwiedzamy w Muzeum Palatyńskim jest oczywiście wc, ale w końcu pisząc za Terencjuszem( jakby nie było wciąż w klimatach Rzymu ;) :" Nic, co ludzkie nie jest mi obce" ;) Korzystając z faktu, że muzeum jest klimatyzowane, postanawiamy je zwiedzić :) { Do Oranżerii w Paryżu też weszłyśmy ze względu na klimatyzację i jak się później okazało, to był strzał w dziesiątkę! Tym razem było podobnie :)}W poszczególnych salach udaje nam się obejrzeć rekonstrukcję wzgórza palatyńskiego i jego zabudowy. To naprawdę robi wrażenie! Ponadto wzbogacamy swoją wiedzę o historię powstania Rzymu, właśnie dzięki licznie wyświetlanym tam prezentacjom multimedialnym. Po wyjściu z muzeum kierujemy się w stronę reprezentacyjnej części Pałacu Domicjana,czyli Domus Flavia. Na dłużej nasze oczy  zatrzymują się na części jadalnej, w której zachowały się resztki marmurowej posadzki !!! Nieopodal znajdują się ruiny Świątyni Apolla, połączone niegdyś tarasem z rezydencją Cesarza Oktawiana Augusta . Obejrzawszy ze wszystkich możliwych stron rezydencję Oktawiana udajemy się do ruin domu, w którym mieszkał założyciel Rzymu- Romulus! Upał znowu daje o sobie znać, więc postanawiamy udać się w kierunku słynnych Ogrodów Farnese, zbudowanych na ruinach rezydencji cesarza Tyberiusza, i tam poszukać wytchnienia w cieniu :)Po drodze do ogrodów mijamy jeszcze ruiny Świątyni Magna Mater, antyczne zbiorniki na wodę,czyli tzw. cysterny i Casa di Livia, czyli prywatną rezydencję żony cesarza Augusta- Liwii. Wreszcie docieramy do upragnionego cienia i rozkładamy się na ławce robiąc sobie mały piknik ;) Naładowane energią ruszamy w kierunku tarasów widokowych, aby po raz pierwszy podziwiać panoramę Rzymu :)




Widok na Forum Romanum

Forum Romanum c.d. :)
Prostu z tarasów ruszamy w dół ,aby z bliska przyjrzeć się Forum Romanum. Po drodze mijamy źródełka  z pitną wodą i uzupełniamy butelki :) { W Rzymie można spotkać wiele takich kraników z pitną wodą :) Bezcenne, szczególnie podczas upału ;)} 
Forum Romanum ,inaczej zwane Forum Magnum to najstarszy plac miejski w Rzymie. Miejsce to przez setki lat było miejscem odbywania się najważniejszych uroczystości publicznych. Warto jednak zwrócić uwagę na to,że był to nie tylko polityczny i religijny ośrodek starożytnego Rzymu,ale również towarzyski. Poza licznymi posągami, łukami triumfalnymi, portykami oraz świątyniami ( Świątynia boskiego Juliusza, Świątynia Wespazjana, Świątynia Antoniusa i Faustyny,Świątynia Westy, Świątynia Romulusa czy ruiny największej świątyni starożytnego Rzymu- Świątyni Wenus i Romy), znajdziemy tam również ruiny świątyni poświęconej Cloacine, czyli bogini ścieków :)Nie jest to przypadek,że właśnie tej bogini Rzymianie oddawali cześć. Jak się okazuje, starożytni Rzymianie byli niezwykle otwarci ,jeśli chodzi o kwestie związane z defekacją! Niezwykłe jest również to,że toalety były uznawane za najlepsze miejsce do spotkań i pogawędki! Zaskakujące, prawda? :P Zainteresowanych tematem fizjologicznych czynności starożytnych Rzymian odsyłam tutaj: Cała prawda o robieniu kupy w Cesarstwie Rzymskim.





Najstarszy plac miejski w Rzymie, cały skąpany w słońcu, daje nam w kość ;) i po wyjściu postanawiamy pójść na lody :) Na naszej mapce kolejny przystanek to Ołtarz Ojczyzny Rzymu, zlokalizowany przy Piazza Venezia. Nim jednak tam dojdziemy, wytchnienia szukamy w jednej  z knajpek przy Via Cavour :) 
O drugiej części tego intensywnego dnia, wspaniałych zabytkach i najlepszej pizzie w Rzymie już w kolejnym poście! :)

Śladami Woodego Allena, czyli zakochane w Rzymie ;)

Myśl o wycieczce do Rzymu zakiełkowała we mnie po raz pierwszy, po obejrzeniu filmu Woodego Allena "Zakochani w Rzymie" ( jak widać kultura popularna ma dość duży wpływ na podejmowane przeze mnie kierunki wyjazdów :P), jednak dopiero przeczytanie książki "Anioły i Demony" Dona Browna utwierdziło mnie w przekonaniu,że muszę zobaczyć to miejsce! :)

Zatybrze ( Trasvetere) : to tutaj spotyka się młody architekt Jack z architektem ,który wybrał się w sentymentalną podróż do Rzymu w filmie "Zakochani w Rzymie" :)
 Przygotowania do naszej wyprawy, jak zwykle rozpoczęłam od poszukiwania tanich lotów. Z tym było wyjątkowo łatwo :) Z jednej strony znalazłam tanie połączenie do Rzymu z Modlina linami Ryanair :  bilet w jedną stronę od 59 zł :) tani lot do Rzymu, 
z drugiej zaś nieco droższe,ale bardziej komfortowe połączenie z Bydgoszczy włoskimi liniami lotniczymi Mistral Air ( niestety obecnie te loty zostały wyłączone:( ). Wybrałyśmy włoskie linie lotnicze ,gdyż w cenie biletu ,niewiele wyższej od ceny Ryanaira , mieścił się również całkiem spory bagaż :) Na wycieczkę wybrałam ostatni weekend czerwca, ponieważ  w każdą ostatnią niedzielę miesiąca wstęp do Muzeów Watykańskich jest bezpłatny ( co by nie patrzeć,zawsze to 16 euro
w kieszeni :))
Na płycie lotniska  Fiumicino ( większość tanich linii lotniczych ląduje na lotnisku Campino) lądujemy punktualnie o 17.35 i pierwsze co nas uderza, to żar lejący się z nieba ;) Ostatni weekend czerwca to zdecydowanie nie jest najszczęśliwszy czas na zwiedzanie  Wiecznego Miasta, chyba ,że ktoś jest zwolennikiem darmowej sauny :P Niespiesznie udajemy się do głównego budynku lotniska, a stamtąd na dworzec autobusowy . Z lotniska Fiumicino do centrum  Rzymu możemy się udać na dwa sposoby. Pociągiem ekspresowym Leonardo , który kosztuje 14 euro ( nie obowiązują zniżki dla dzieci) - środek transportu dosyć drogi, rzadko wybierany przez rodowitych Włochów( głównie korzystają z niego turyści), ale szybki. Do centrum Rzymu, wybierając pociąg, dostajemy się w około 30 minut. My oczywiście wybieramy wersję tańszą, czyli jeden z autokarów jadących z lotniska do centrum np. Terravision. Na stacji autobusowej jest kilku przewoźników, którzy w tej samej cenie oferują dojazd do Rzymu. Za około 5 euro( ceny mogą być nieco niższe ,jeśli kupujemy bilet przez internet ,bądź opcję "tam i z powrotem") po dwóch godzinach( po południu czas ten jest dłuższy niż normalnie, ze względu na korki) przejażdżki autokarem jesteśmy w centrum.
Na stacji Termini ( tam,gdzie dowozi nas autokar)przecinają się dwie linie metra: pomarańczowa
i niebieska, jest więc to idealne miejsce do przesiadki :) Muszę przyznać,że Rzym to kolejne doskonale skomunikowane miasto ( Paryż również był dla mnie wzorem świetnie skomunikowanego miasta) :) Metrem można się dostać praktycznie wszędzie ( no może poza dzielnicą TRASVETERE, ale tutaj dostajemy się komunikacją miejską), choć osobiście polecam zwiedzanie Rzymu pieszo!!! :)

Mapa metra - Rzym


Jak zwykle swoje pierwsze kroki kierujemy do kiosku po karty Roma Pass :) Wybieramy opcję na 48 godzin, w skład której wchodzi bezpłatne zwiedzanie pierwszego muzeum, zniżki do kolejnych muzeów państwowych ( w muzeach prywatnych, takich jak np. Muzea Watykańskie Karta Roma Pass nie obowiązuje) i bezpłatna komunikacja miejska na 48 h - metro A i B, metro naziemne, autobusy, trolejbusy i tramwaje. Uwaga: karta Roma Pass nie obejmuje transportu kolejowego Trenitalia oraz autobusów Atral/Cotral –co oznacza ,że korzystając z tej karty nie dojedziemy na lotniska Fiumicino/Campino i nie będziemy mogli poruszać się pociągami linii FR 1-2-3-4-5.
W kiosku pierwszy raz zostaje mile zaskoczona, okazuje się,że dzieci do lat 12 poruszają się komunikacją miejską za darmo! Również do państwowych muzeów wstęp dla Marysi jest bezpłatny, więc karta Roma Pass zdecydowanie nie jest jej potrzebna.
Do karty standardowo dołączona jest mapa, która staje się nieodłącznym elementem mojego wyposażenia :) Po kilku dniach zwiedzania wygląda tak ( jak widać była mocno używana :P)

Zdjęcie tego nie oddaje, ale na mapie są zaznaczone ścieżki długopisem :P
Jest już późno, więc postanawiamy udać się do naszego pensjonatu :) Tym razem wybieramy jedną z elegantszych dzielnic Rzymu ( w pamięci wciąż mamy swoje pełne strachu powroty do hotelu w Paryżu :P Paryż ), zlokalizowaną zaledwie dwie stacje metra od Watykanu.  Nasze nocleg znajduje się w pobliżu stacji metra Baldo degli Ubaldi. Jednak jak się okazuje ,trafienie tam bez mapy wcale nie jest proste! Mapa robi nam psikusa ( nie przygotowałam mapki dojścia ze stacji metra do hotelu, bo byłam pewna,że z mapą bez problemu sobie poradzimy ;) i nie odnajdujemy tam dzielnicy, w której znajduje się nasz pensjonat :P Po prostu jej tam nie ma! Ulica Via Moricca, której szukamy, jest na tyle mała,że napotkani przechodnie zupełnie nie kojarzą tego miejsca. Krążymy wzdłuż głównej ulicy, próbując znaleźć jakąś mapkę dzielnicy,niestety bezskutecznie. Gdy jesteśmy już u progu sił , zaczepiam przesympatyczych Włochów, którzy odpalają nawigację w telefonie i kierują nas w stronę naszego pensjonatu! :) Po chwili jesteśmy już na miejscu i bardzo szybko stwierdzamy ,że LT Rooms to strzał w dziesiątkę! Przestronny pokój z balkonem, to właśnie to,czego było nam trzeba :) Kolację jemy już na balkonie, podziwiając spokojne ulice Rzymu. Zbieramy siły na kolejny dzień, który przyniesie nam wiele wrażeń.


poniedziałek, 24 października 2016

Miejsca pełne magii- rowerowo Szlakiem Orlich Gniazd

Malownicze pagórki porośnięte lasem, białe skałki i pełne magii ruiny zamków- oto krajobraz Jury Krakowsko-Częstochowskiej.
Ten niezwykły zakątek Polski odwiedziłam pierwszy raz dopiero  w czerwcu tego roku! Mam wrażenie,że na lekcjach geografii i historii, zbyt mało uwagi poświeciliśmy temu miejscu ,a przecież to kolebka naszej kultury.

Ogrodzieniec

Na szczęście luki z wczesnej edukacji można również nadrabiać po trzydziestce, co postanawiam zrobić i przy okazji wyjazdu służbowego do Chorzowa, na jeden dzień wpadam na Jurę :)
Z racji tego,że wyprawa jest  przy okazji delegacji, Maryś tym razem zostaje w domu. Mając zaledwie jeden dzień na odwiedzenie Szlaku Orlich Gniazd wybieram jako środek transportu rower! Według mnie to najlepszy sposób na poznanie tej malowniczej krainy:) Jurajski szlak rowerowy liczy 181 km. Swój początek ma Krakowie, a koniec w Częstochowie. Szczegóły na temat przebiegu szlaku znajdziesz tutaj: JURAJSKI SZLAK ROWEROWY. 
Jeden dzień to zdecydowanie za mało,żeby pokonać cały powyższy szlak rowerowy( nawet dla wprawnego rowerzysty), szczególnie jeśli chce się mieć czas na delektowanie widokami :) W związku z powyższym, wybieram trasę krótszą :) W ciągu jednego dnia udaje mi się pokonać 100 km szlakami zarówno rowerowymi,jak i pieszymi( przebieg trasy znajdziesz tutaj: TRASA NA KOLE -JURA). Szczerze powiedziawszy sama nie porwałabym się na trasę mieszaną, jadąc w jakieś miejsce pierwszy raz. Tym razem mam jednak przewodnika z tych okolic, którego orientacji w terenie w pełni ufam ;)
Wycieczkę rozpoczynamy koło 9 rano w Dąbrowie  Górniczej i pierwszym punktem na naszej trasie jest Polska Sahara, czyli Pustynia Błędowska. Wstyd się przyznać, ale nawet nie wiedziałam,że mamy w Polsce największą w Europie pustynię, liczącą około 34 km! Podobno dawniej na "polskiej Saharze" zdarzało się nawet zjawisko fatamorgany. Legenda głosi, że pustynia ta powstała z piasku
 rozsypanego przez diabła, który chciał zasypać olkuską kopalnię srebra. Małymi krokami zaczynamy  wkraczać w świat magii tego regionu :)
Miejsce to powinien odwiedzić każdy , kto zachwyca się osobliwościami krajobrazu naszego kontynentu :) W końcu w środku Europy mamy najprawdziwszą małą pustynię :) Co prawda nie przemierzymy jej na wielbłądach, a na koniach ( pomarańczowym szlakiem jeździeckim- Transjurajski Szlak Konny), ale i tak można odnieść wrażenie, że się zwiedza jakąś egzotyczną krainę. To tutaj właśnie, w okolicach gminy Klucze,była kręcona ekranizacja powieści B. Prusa " Faraon". Zainteresowanych tym niezwykłym miejscem odsyłam tutaj : http://pustynia-bledowska.eu/



Z pustyni kierujemy się prosto na Podzamcze :) Trasa nie należy do najłatwiejszych, ze względu na liczne piaski ( szerokie opony w rowerze bardzo się przydały ) i wzniesienia ( dobrze,że mamy tyle pagórków na Pomorzu :P)  ale z pewnością jest jedną z najpiękniejszych :)



Gdzieś pomiędzy Chechłem a Ryczowem

Pierwsza skałka na trasie!








Byłam  tak zaaferowana zjazdami, że gdyby nie mój przewodnik, nawet nie zauważyłabym pierwszej skałki na trasie ;)
Drugi przystanek przed nami- Zamek Ogrodzieniec w Podzamczu.Promienie słońca, odbijające się od wapiennych skałek, sprawiają ,że czuję się jakbym była w bajce :) Zamek ten jest jednym z największych i najlepiej zachowanych zamków na Jurze, nie można go zatem pominąć na swoim planie zwiedzania! Historia tego zamczyska sięga XIV wieku i z pewnością jest niezwykle bogata :) Jego kolejni właściciele niejednokrotnie zapisywali się na kartach historii. Nawet Jan Kochanowski wzmiankował w jednym ze swoich wierszy o tym miejscu ( za pewno miał na to wpływ fakt, że jeden z gospodarzy zamku- Mikołaj Firlej, był przyjacielem Jana ). Mnie szczególnie zainteresowała historia Stanisława Warszyckiego, który był właścicielem zamku w połowie XVII wieku. W podaniach ludowych Warszycki przetrwał jako uosobienie diabła. Legendy głoszą,że był okrutny nie tylko wobec swoich poddanych,ale również kolejnych żon. Jedną z nich, za niewierność, zamurował żywcem !
Więcej na temat niezwykłej historii tego miejsca znajdziecie tutaj: http://www.zamkipolskie.com/ogro/ogro.html
Jako,że mamy dosyć napięty grafik, nie udaje nam się wejść do środka. Do czego gorąco zachęcam! Informacje na temat zwiedzania zamku tutaj http://www.zamek-ogrodzieniec.pl/o-nas/zamek.




Widok na Skałkę Wielbłąd

Po dłuższym odpoczynku, ruszamy dalej w kierunku zamku Morsko  :) Pierwszą atrakcją na tym odcinku trasy  jest niesamowity Okiennik Wielki. To jeden z najpiękniejszych ogródków wspinaczkowych na całej Jurze. Z tymi 30 metrowymi skałkami związanych jest wiele legend i historyjek. Jedna z nich podaje, że to właśnie tutaj jurajski Janosik, czyli rozbójnik Malarski, ukrył część swoich skarbów :)


Ja co prawda skarbu nie znajduje, ale na moment tracę z oczu mojego przewodnika i wraz z rowerem wspinam się na szczyt jednej ze skałek ( nie było to łatwe ;) Spotykam tam przemiłą mamę z córą, które właśnie w tym miejscu urządziły sobie piknik! :) Jak dla mnie rewelacja! :)



Zamek Morsko, to kolejny przystanek na naszym szlaku i przerwa na bezalkoholowe piwo: P ( wyjątkowo niesmaczne w tym miejscu;) Z racji tego,że zamek ten jest usytuowany  na terenie ośrodka wypoczynkowego, postanawiam sobie odpuścić bliższe zwiedzanie ;) Wolę zachować siły na dalszą drogę, która jak się chwilę później okazuje jest dla mnie najtrudniejszym odcinkiem na całej trasie :) Zainteresowanych tym miejscem odsyłam do stronki: http://zamki.res.pl/morsko.htm
Z Morska ruszamy prosto na Bobolice. Część trasy pokonujemy czerwonym szlakiem pieszym i tutaj zaczynają się dla mnie "schody" ;) Najpierw trudny technicznie, szczególnie dla bojaźliwego i bez umiejętności technicznych rowerzysty ( a Ci co mnie znają, wiedzą,że mtb to zdecydowanie nie moja bajka ;) zjazd , a potem naprawdę spory podjazd ! Co prawda nie docieramy do Góry Zborów ( 462 m n.p.m.), ale kręcimy się na podobnych wysokościach- albo tak mi się wydaje;) W każdym razie, jest ciężko i nie podjeżdżam:( Pierwszy raz schodzę i pcham rower pod górę. Mój przewodnik pokonuje wzniesienie na rowerze, co zostaje uwieńczone oklaskami przez napotkanych po drodze turystów :) Chyba rzeczywiście jest to trudny podjazd :)

Najpierw problemy ze zjazdem :P

Podjazdu nie sfotografowano, bo przewodnik był hen,hen na przedzie ;)

To jeszcze nie koniec atrakcji na tym odcinku. Zaczynają się piaski i to rodem z pustyni ;) W tym miejscu bardzo mocno odczułam brak umiejętności sprawnego wypinania się z pedałów SPD. Ilość upadków, które zaliczyłam na tym odcinku ,przebiła wszystkie moje wywrotki w dotychczasowym rowerowym życiu  ( a ostatnimi czasy kręcę po kilka tysięcy km rocznie , więc możecie sobie wyobrazić ile tego było :P) Z Jury wracam niczym Anastasia Steele  z 50 twarzy Greya' a :P Na moich pośladkach,tylko  gdzieniegdzie prześwituje biała skóra ;)
Trudy trasy zostają jednak wynagrodzone przez niesamowity widok, którego dostarcza mi Zamek Bobolice. Zamek ten został zrekonstruowany, co znacznie wpłynęło na jego atrakcyjność :) Dziś możemy podziwiać w całej okazałości jego piękno i wielkość . Możemy również tam przenocować, gdyż zamek jest połączony z kompleksem hotelowym : http://www.zamekbobolice.pl/

Zamek Bobolice


Z wzgórza na którym usytuowany jest Zamek Bobolice, można podziwiać ruiny Zamku Mirów - i to właśnie tam udajemy się na dłuższą przerwę :) Zamki te często nazywane są bliźniaczymi, być może spowodowane jest to legendą,która je łączy. Dawno temu właścicielami owych zamków byli dwaj bracia bliźniacy. Podobno tak bardzo się kochali i lubili spędzać ze sobą czas,że zbudowali podziemny tunel łączący oba miejsca. Była to nie tylko przestrzeń ich wspólnych spotkań, ale również skarbnica bogactw, które posiadali. Miejsca tego, przed poszukiwaczami skarbów pilnowała znana obu braciom czarownica. Zapewne bracia dalej żyliby  w zgodzie, gdyby nie to,że właściciel Bobolic z jednej z wypraw wojennych przywiózł pannę z wysokiego rodu, w której zakochał się bez pamięci. Niestety jego brata również dosięgła strzała amora i zapałał równie ogromnym uczuciem do tejże niewiasty ;) Brat szybko się spostrzegł,co jest na rzeczy ( podobno miłości ukryć się nie da:P) i postanowił ukryć przed bratem swoją wybrankę. Odtąd jej miejscem było tajemne przejście, a drogi do niego strzegła czarownica. Właściciel Bobolic zapomniał jednak o tym, że czarownica co noc udawała się na Łysą Górę na Sabat Czarownic i zostawiała niewiastę samą . Jego brat postanowił to wykorzystać i co noc udawał się do białogłowej, która w końcu również się w nim zakochała. Niestety, pewnego dnia zazdrosny brat nakrył parę w miłosnym uścisku i w ataku szału ugodził swojego brata śmiertelnie . W tej samej chwili,gdy miecz zatopił się w sercu właściciela Mirowa, na bratobójcę z nieba spadł piorun i raził go śmiertelnie. Sprawczyni całego zamieszania pozostała w przejściu i podobno do dziś pilnuje jej czarownica i jej stary pies . Nocą zaś, gdy czarownica wylatuje na sabat, białogłowa pojawia się na zamkowej wieży i patrzy w dal...

Zapatrzona na wiodki JA ;)

W okolicach Mirowa

I sam Mirów
Mirów to mój ostatni zamek na Jurze  w tym dniu. Głodni ruszamy do Złotego Potoku ,podobno na najlepszego pstrąga na Jurze :) Mimo przejechanych km ,nie czuję zmęczenia :) Żałuję tylko, że tak niewiele czasu mogłam spędzić na tym magicznym szlaku. Orle Gniazda ,to kolejne miejsce ,które wpisuję na listę "MUSISZ TAM WRÓCIĆ!" :)

niedziela, 16 października 2016

Jeden dzień w Czerwonym Mieście- Marakesz

Marakesz to miasto budzące skrajne emocje. U jednych wywołuje zachwyt, dla innych jest zbyt ciasne,hałaśliwe i śmierdzące( w sensie dosłownym :P). Pewne jest jednak to,że będąc w Maroku trzeba to miasto odwiedzić!
Z Agadiru do Marakeszu mamy 252 km, które pokonujemy autostradą A7. Muszę przyznać ,że jak dotychczas jest to jedna z najpiękniejszych autostrad po jakich się poruszałam :) Swoją wyjątkowość  zawdzięcza temu, że od Agadiru ,aż po Marakesz ciągnie się wzdłuż Atlasu Wysokiego. W tym paśmie górskim, na południe od Marakeszu znajduje się najwyższy szczyt Afryki Północnej Dżabal Tubkal ( 4167 m n.p.m ).
Nasz pierwszy przystanek w drodze do Czerwonego Miasta to Sus, położony pomiędzy Sawirą
a Agadirem. Jest to jedno z nielicznych miejsc na świecie, gdzie występuje około 21 milionów drzewek arganowych, z których wytwarza się płynne złoto Maroka,czyli dobrze znany nam olejek arganowy. Sus to również jedno z niewielu miejsc, gdzie możemy spotkać kozy na drzewach.



Najprawdopodobniej te, które my widziałyśmy były tresowane ;) Jednakże w miejscach , gdzie spotkamy tradycyjnych Berberów, widok kóz na drzewach nie jest niczym nadzwyczajnym. Kozy marokańskie odżywiają się liśćmi i owocami drzewka arganowego.Pień tej rośliny jest często sękaty
i skręcony, co znacznie ułatwia tym zwierzętom wspinanie się na szczyt :) Same pestki, z których wytwarza się olej arganowy są trudne do otworzenia, więc w miejscach, gdzie jest on wyrabiany tradycyjnie, robi się go właśnie z pestek nadtrawionych i wydalonych przez  kozy:) Zainteresowanych tradycyjną metodą wytwarzania tego olejku, zachęcam do zajrzenia tutaj: Olej arganowy.
Dla nas widok kóz na drzewie jest dość niecodzienny,więc cykamy sobie kilka pamiątkowych fotek :)Ja na pamiątkę zostaje również "naznaczona" przez jedną z kóz :P Biorę to jednak za dobrą monetę i powtarzam sobie,że tak jak w przypadku "naznaczenia" przez ptaszka, z pewnością przyniesie mi to szczęście ;)

Po około 3h drogi docieramy do Czerwonego Miasta, które swoją nazwę zawdzięcza czerwonym murom miejskim oraz zabudowie, której głównym materiałem budulcowym jest czerwona glina. Legenda głosi,że w czasie, gdy w sercu miasta wznoszono meczet Kutubijja, kraj opanowany był straszną wojną. Krew poległych w walkach wsiąkła w mury, domy i drogi miasta...stąd jego rdzawo-czerwony kolor.


Meczet Kutubijja


Swoją przygodę z Marakeszem rozpoczynamy od spaceru po Ogrodach Majorelle. Znane są one przede wszystkim z tego,że miejsce to ukochał ( tak bardzo,że są tam rozrzucone jego prochy) jeden z najbardziej znanych projektantów w świecie mody- Yves Saint Laurent.
Rzeczywiście ogród ten ma coś w sobie magicznego :) Może dlatego,że przechadzamy się urokliwymi alejkami wśród rzadkich gatunków roślin ( szczególnie dużo jest tutaj kaktusów), a może dlatego, że  zachwyca niezwykłymi kolorami. Dominującą barwą jest tutaj niebieski, często łączony
z cytrynową żółcią. Robi to naprawdę niesamowite wrażenie:)







Ten kaktus za nami nosi nazwę "PUFA TEŚCIOWEJ" Ciekawe czemu ? :P




Następnym punktem na naszej mapie Marakeszu jest Pałac Bahia, co oznacza "Świetność". Pałac pod koniec XIX wieku zaprojektował niewolnik mulaja (sułatana) Hasana. Posiadłość ta należała do Wielkiego Wezyra Si Mussy. Do poczekalni, będącego przepięknym czworobocznym atrium, prowadzi droga otoczona drzewkami pomarańczowymi. To tylko nieznaczna część z 8 ha ogrodów otaczających Bahię.





Z atrium przechodzimy do do sali audiencyjnej, która zachwyca wspaniałym cedrowym sufitem, sztukaterią i ceramiką. Co ciekawe wewnątrz tej komnaty znajduje się dobudowany już przez francuzów kominek.


Następnie zostajemy oprowadzone po komnatach i sypialniach żon wezyra i jego konkubin. Same wnętrza są do siebie dość podobne, różnią się tylko wielkością. Przewodnik wytłumaczył nam,że im większe i piękniejsze pomieszczenie, tym właścicielka komnaty była dla wezyra ważniejsza. Szczerze powiedziawszy wnętrze pałacu nie zrobiło na mnie tak dużego wrażenia, jak historie, które miały w nim miejsce....ale o tym,może innym razem ;)
Wąskimi uliczkami kierujemy się w stronę suku. Idę z duszą na ramieniu, bo wciąż mijają nas pędzące skutery lub motorowery ;) Kurczowo trzymam Marysię za ramiona, bo już się nauczyłam,że do marokańskich kierowców należy mieć szczególnie ograniczone zaufanie ;)



Po kilkunastu minutach spaceru trafiamy na Plac Dżeema el Fna, na którym znajduje się największy w Maroku suk :)  Ilość stoisk z kolorowymi pantoflami, skórami, strojami,przyprawami, naczyniami, kamyczkami, wszelkiego rodzaju świecidełkami, medykamentami a nawet magicznymi proszkami przyprawia o zawrót głowy :) To miejsce jest nie tylko ogromnym targowiskiem, ale również miejscem ,w którym Marokańczycy spotykają się poplotkować a wieczorami posłuchać opowiadaczy baśni. Dla turystów również przewidziano wiele atrakcji : występy tancerzy w tradycyjnych strojach( szkoda tylko,że w adidasach: P), zaklinaczy węży i treserów małp. Na każdym kroku jesteśmy zaczepiani to przez mężczyzn, to przez kobiety, które usilnie próbują zrobić nam tatuaż na dłoni
z hnu :) Nauczone w języku arabskim "la szukram"- nie dziękuję, powtarzamy jak zdartą płytę ;) Wyrażenia " Lacha huja", oznaczającego "Zgoda bracie" nie udaje nam się użyć podczas tej wizyty na suku :) 



Szkoda mi małpek na smyczy, ale Marysia nalega i robi sobie z nimi zdjęcie ;) Najpierw oczywiście trzeba utargować odpowiednią cenę :P
Na mnie największe wrażenie robi sok z marokańskich pomarańczy! Czegoś tak dobrego jeszcze nie piłam! Każdy ,kto będzie na suku w Marakeszu musi spróbować soku i lokalnych przysmaków :) Naprawdę jest tam w czym wybierać :)


Plac Dżeema el Fna szybko mnie męczy...Nie przepadam za tłumami i gwarem, więc szybko uciekamy z tego miejsca. Z pewnością warto tu przyjechać, bo wbrew pozorom, jest to przede wszystkim miejsce codziennych spotkań Marokańczyków i to właśnie tutaj można zaobserwować 
i poznać ich kulturę bliżej . Klimat tego suku najlepiej oddaje poniższy filmik nakręcony przez moją mamę :)